niedziela, 6 grudnia 2015

XVII - Ci faceci

 Maggie:
15.05.1988
Pakuję swoje walizki. W pokoju panuję smutna atmosfera, najdziwniejsze jest to, że siedzę sama, więc z psychologicznego punktu widzenia, to ja jestem smutna i wszystko dookoła wydaję się smutne.
Ale tak jest,a raczej ludzie są smutni.Bo właśnie wychodzę z odwyku.Poznałam tu, tyle ciekawych ludzi,nauczyłam się jak żyć i teraz mam to odstawić?Nie spodziewałabym się, że będzie to takie smutne.
Takie ciężkie.Będę tęsknić, za nocami przegadanymi z Luśką , za poznaniem i nauczeniem mnie,co to prawdziwa przyjaźń. Przyjaciel nie musi dużo mówić, czasem wystarczy cisza i czas, który on spędzi z tobą. Tego tu mnie nauczono.Co mnie bardzo cieszy. Teraz mam nadzieje, znowu nie popaść w ten nałóg.
Nie mogę sobie na to pozwolić, chcę wyjść z tego cienia i znowu zacząć doceniać wschody i zachody słońca, chcę się budzić przy Nikkim szczęśliwa, ale przede wszystkim, chcę się zająć pomaganiem ludziom i muzyką. Te dwie rzeczy kocham i pragnę robić i od dnia dzisiejszego, sama pragnę otworzyć odwyk i centrum pomocy psychologiczno-pedagogicznej.Chcę się spełnić, to akurat wiem.No i chyba chcę, odnowić kontakt z dziewczynami, a szczególnie z Roxy.Sama w sumie nie mam swojego życia, po pracy przychodzę do pustego mieszkania,czasem naprawdę idzie sfiksować.Niby ma się swoją rodzinę, lecz Joan jest w Nowym Jorku,a ja w L.A. O przeprowadzce nie ma mowy, bo i tak zbyt dużo czasu, musiałabym spędzić w Los Angeles.Niestety ale przemysł muzyczny się tu kręci.A mnie, póki co nie stać na podróże, ponieważ swoje finanse, przeznaczam na swój własny ośrodek odwykowy.Czas pomóc innym!

***
Roxy:

-Mamus, a na ile jedzemy do Italii? - spytał zdyszany Johny, ze swoim samochodzikiem w rękach.
-Nie wiem kochanie, ale troszkę tam pobędziemy - podeszłam do mojego synka i pocałowałam go w czoło.
-A w ogole po co tam jedzemy?
-Robimy sobie małe wakacje, we dwoje, kochanie.
-A cemu tatus z nami nie jedzie? - pytał dociekliwie, malec.
-Bo tatuś ma swoją żonę i nie może jej zostawić - odpowiedziałam, zajmując się dalej pakowaniem ciuchów i innych potrzebnych rzeczy.Na chwilę nastała cisza, która raczej zapowiadała ciszę przed burzą, ponieważ doskonae znam swego syna.
-Mamus a cemu tatus nie jest z tobą?
-Kochanie...- głośno wzdychnęłam.- To długa historia i opowiem ci ją kiedy będziesz starszy, bo teraz tego nie zrozumiesz, ale pamiętaj, że cokolwiek się zdarzy, my z tatą cię kochamy - powiedziałam to z ekscytacją w głosie, gdy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam i otworzyłam, a moim oczom, ukazał się kurier z bukietem kwiatów.
-Czy pani Roxy Petrucci?
-Tak...- odpowiedziałam zdziwiona.
-Kwiaty dla pani - odłozył je delikatnie, na swój wózek i wyjął kartkę, oraz długopis.-Proszę tu podpisać- wskazał miejsce, a ja to wykonałam.
-To już wszystko?
-Tak - uśmiechnął się i podał mi kwiaty. - Proszę to od tajemniczego wielbiciela - uśmiechnął się i odszedł w stronę małej furgonetki.
-Mamus,Mmus, Mamuś to to? - przybiegł zainteresowany Johny.
-Kwiaty - uśmiechnęłam się.
-Od togo? - spytał.
-Od tajemniczego wielbiciela - kucłam,uśmiechnęłam się i poprawiłam, synowi koszulkę.
-Łooo - wydał z siebie malec.
-Ty mi tu nie łołaj tylko idź weź co chcesz zabrać. Bo tam nie będzie gdzie kupić - pokazaam groźnie palcem i spojrzałam na kwiaty. Znalazłam na nich karteczkę:
"Droga Roxy, jesteś piękna, niczym gwiazda na niebie.
Za każdym razem,gdy cię widzę, dech mi zapiera.
Me uczucie do Ciebie rośnie i wiedz, że jesteś najwspanialszą kobietą na świecie,
tak bardzo tęsknię i pragnę twojej obecności,
TU I TERAZ.
Wyznaję ci miłość i nie jestem Davidem.
Twój tajemniczy, cichy, wielbiciel.
P.S Pisać nie umiem, ale tak bardzo chciałbym być z tobą i z Johnym.Chciałbym być częścią waszego życia i wspólnie spędzać, rodzinne i miłe chwile.Dopiero teraz, gdy Ktoś może zająć twoje serducho, uświadamiam sobie ile znaczysz dla mnie.

Oderwałam karteczkę i włożyłam do koperty.To nie pierwsze kwiaty, ktore dostałam od tego tajemniczego mężczyzny. Jest to miłe,ale bardzo zastanawia mnie kto to.Mick i David, odpadają bo pytałam się ich. Zresztą do Micka to nie pasuje, jest zbyt taki staromodny i oczywisty. Jest troszkę podobny do swoich kolegów,ale swój na swojego, zawsze trafi.
Kwiaty wkładam do wazonu, do którego nalewam wody.

-Dokąd wyjeżdżasz? - słyszę za plecami czyjś głos i podskakuję.
-Mick nie strasz - odwracam  i łapię się, za klatkę piersiową. -Na wakacje, bo co?
-Nic, ale szkoda, że mnie o tym nie poinformowałaś. W końcu miło byłoby wiedzieć, że nie będzie mojego syna - powiedział pretensjonalnie.
-Mick, przestań udawać, że chodzi ci o naszego syna.Przez ostatni czas w ogóle cię to nie obchodziło, a teraz zgrywasz takiego troskliwego tatusia. Powiedz otwarcie, że będzie ci brakować, odwyku po tym jak z tchórzysz, przed powrotem do domu.Kiedy się nawalisz, rzecz jasna.
-O co ci teraz chodzi?
-O co...- parsknęłam.- Ty dobrze wiesz o co, ale odświeże twoją pamięć. Chodzi mi o to, że mam dosyć, goszczenia cię ,gdy jesteś pijany i świecenia oczami, przed Amy.
-A ty znowu się czepiasz.Kilka razy się zdarzyło, ale staram się poprawić.
-Ty się nigdy nie zmienisz - przewróciłam oczami.
-Widzę, że dostałaś kwiaty - zobaczyłam zdziwienie w jego oczach. - Czyżbyś znalazła sobie kogoś?
-Nie, dostaję je od jakiegoś "tajemniczego wielbiciela".
-Nie podejrzewasz, że może być to...- nagle, pewien męski głos mu przerwał.
-Halo jest tu ktoś?! - usłyszałam głos Davida, który wszedł do kuchni rozglądając się, a Mick w tym momencie, stanął jak słup.Udając powagę.- Tu jesteś, a ja cię szukam. To w czym ci miałem pomóc?- spytał z uśmiechem na twarzy.
-Weź tamte walizki z pokoju, tylko zostaw jeszcze tą otwartą, bo Johny ma tam swoje rzeczy i oczywiście, wszystkich nie zniósł.
Mick właśnie, pokazał na Davida i ruszył w strone pokoju.
-To ja mu pójdę pomóc- oznajmił Mick i ruszył do pokoju,a ja, przez którką chwilę stałam w miejscu.W końcu po paru sekundach,wbiegłam do pokoju.
-Mick nie wygłupiaj się, my z Davidem sobie poradzimy, a ty przecież nie możesz dźwigać - próbowałam go powstrzymać.
-Nie, chcę pomóc swojemu synowi.W końcu muszę coś dla niego zrobić! - powiedział to z uśmiechem na twarzy,wziął walizki,stęknął i wyszedł na zewnątrz,a ja wybieglam za nim.
-Mick nie wygłupiaj się! - krzyknęłam i w pewnym momencie,walizki wypadły mu z rąk, on sam, złapał się za kręgosłup. - Co się stało? - podbiegam do niego, lekko wystraszona.
-Boli - syknął i złapał się za plecy, nagle podszedł David.
-Co jest? - spyta zaniepokojony.
-Mick choruję na bardzo rzadką chorobę i nie może nosić ciężkich rzeczy.Mowiłam ci, żebyś tego nie dźwigał.David idź zadzwoń po lekarza.
 Mick:
                                             -"Ach ten niezawodny David" - pomyślałem sobie w myślach. 
 Musiał pojawić się właśnie teraz, jeszcze się ośmieszyłem przed nim.Ośmieszam się przed wszystkimi i wszyscy po mnie jadą.Wiem, że Roxy nie chciała zrobić ze mnie durnia, ale ona nie widzi tego jak bardzo jestem o nią zazdrosny, ile kwiatów i listów jej wysłałem, od tego tygodnia.Jestem starym durniem, który nigdy nie będzie z taką cudowną kobietą. Niby mam swoją Amy, niby ją kocham, ale czuję się czasem, jakby ona miała być na chwilę. Czuję, że więcej łączzy mnie z Roxy i jakbyśmy przeżyli razem, kupę wspólnych lat i tak było. Nie raz byliśmy w trudnych okresach naszego życia, ja przy niej byłem, gdy zostawił ją Bret i gdy Johny był mały. Byłem i jej słuchałem, dawałem jej swoje ramię, ale nie miałem bladego pojęcia, jak cudowną osobę mam obok siebie.Straciłem ją, przez swój własny egoizm, jestem wrednym chamem.Nie mam u niej szans...
Nagle z domu wybiegł mój syn, który od razu rzucił się w moją stronę.
-Tatus !- wgramolił mi się na nogi, które leżały jak kłody,na chodniku i przytulił się to mnie.- Tat się ciesze,ze cie widze! - krzyknął uradowany i scisnął mnie,swoimi małymi ramionami, za szyję.Dopiero teraz czuję,jak bardzo mnie kocha.A ja głupi, nawet go potrafię zawieść. Bo on, zawsze przy mnie jest, kiedy mam gorsze dni i jeszcze w takich sytacjach, potrafi przyjść i mnie ukochać.
-Cześć kochanie, bardzo mocno cię kocham, wiesz? - pocałowałem go w środek czoła.Na mojej twarzy, ;pojawił się grymas z bólu, który powodowała moja choroba.
-Johny spakowałeś się już?Kotku daj tacie spokój, tata ma poważny problem z pleckami i zaraz po tatusia przyjedzie pan doktor - krzyknęła i podeszła do nas i wzięła go na opa.
-Spatowałem wsystko i nie cce jechac do Italii, chce jechac z tata! - krzyknął oburzony, czasem mnie to dziwi, ile w nim solidarności i oporu.
-Kochanie jedź z mamą, w końcu już dawno zaplanowaliście te wakacje,tatuś sobie poradzi. A ja przyjedziesz, to zabierze cię do bawialni - nagle przyjechał lekarz, który wziął mnie do karetki i zabrał do szpitala.Nie bylem zadowolony, bo teraz wiem, że ten cały David odwiezie Roxy i Johnego.A ja nie będę mógł się z małym pożegnać.Moje życie jest beznadziejne,ja jestem beznadziejny i wszystko dookoła. Niech tylko stąd wyjdę, a od razu, zmierzę w stronę baru.
 ***
Maggie:
 -Będzie ci brakować tego miejsca? - spytała mnie Louise, wchodząc do pokoju.
-Bardzo - odpowiedziałam.
-I kto by pomyślał, że to miejsce, tyle wniesie w nasze nędzne życie.
-Dokładnie, gdyby nie ten pokój i nie ci ludzie, moje życie dalej byłoby szare.Nędzne i smutne.
-Moje rownież i nie uwolniłabym się od Sebastiana, a ty od Nikkiego - uśmiechnęła się.- Dumna jestem z ciebie,wiesz?
Ja w tym momencie, zajęłam się pakowaniem.
-Co jest?
-Nic - uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na nią.
-Widzę! Przede mną nic nie ukryjesz.Maggie mów!
-No dobra, wróciłam o Sixxa - rzucam bluzkę, którą pakowałam do torby i patrzę, zła na Lusię.
-Aha- mówi zszokowana.-Nie pochwalam tego, ale skoro tak wybrałaś.Chociaż moim zdaniem to głupie.
-Lusia, nie będę się angażować.To jest,tak na spróbowanie.Będę uważać, żeby znowu nie wrócić do prochów. Jeśli poczuję, że Nikki źle na mnie działa , to po prostu zakończę.Lusia jestem dużą dziewczynką i sobie poradzę,a jak będę mieć problem to przyjdę do ciebie.
-Dobrze - głośno wzdychnęła i przytuliłyśmy się po przyjacielsku.
***
Wszyscy siedzieliśmy na uroczystości pożegnalnej. Ten ośrodek, zawsze to organizował, dla ludzi którzy, naprawdę wychodzili z uzależnienia. Wszędzie dookoła, było pełno jedzenia, oraz soków i szampanów bezalkoholowych. Każdy pacjent, wychodził na środek i wypowiadał się na temat tego miejsca, oraz jego przeżyć tutaj. Kolejka coraz bardziej się zmniejszała, aż w końcu wybór, padł na mnie.
Szybkim krokiem popędziłam na środek i stanęłam na przeciw mównicy i zgromadzonych.
-Drodzy zgromadzeni tu ludzie.Chciałabym wam bardzo podziękować za ten okres spędzony tutaj. Były to najwspanialsze chwile w moim życiu, nauczyłam się jak żyć  jak chwytać każdy dzień, gdyby nie ten ośrodek,dalej byłabym cieniem własnego życia.Poznałam tutaj wiele wspamiałych ludzi, którzy pomogli mi odkryć własną wartość, jak i również,dowiedziałam się co to prawdziwa przyjaźń. Każdy dzień był pozytywną lekcją dla mej samej, dlatego jeszcze raz dziękuję wspaniałym opiekunom, którzy wgłębili mnie w sens tego zawodu.I  w ten cudowny wieczór, w ktorym otacza nas cudowna atmosfera, jak i te świeczki.Chcę się zdeklarować, że również chcę pomagać ludziom. Dlatego postanawiam, założyć własny ośrodek, który będzie pomagał podobnym ludziom, jak ja. Musimy nieść dobro i pomagać innym! Jeśli my przeszliśmy przez różne trudności, to powinniśmy chcieć, pomóc uwierzyć innym!W nas jest siła, w nas jest przyszłość tego kraju.Nie pozwólmy, zaprzepaścić kolejnych, młodych i zdolnych ludzi! To wszystko moi kochani. Mam nadzieję, że moja gadka was nie zanudziła.Dziękuję za uwagę - gdy zeszłam, cała sala zaczęła bić brawa, a ja niczym mara, posnułam się do swojego miejsca, by dalej, cieszyć się tą cudowną uroczystością.
-Piękna mowa - nagle ktoś mnie puknął w plecy, a ja się odwróciłam.
-Dziękuję,jak się pan nazywa?- spytałam się grzecznie.
-Eric jestem- podał mi rękę.
-Maggie - odwzajemniłam.- Miło pana poznać.
-Nie mów mi pan, jestem Eric - uśmiechnął się.
-Ja również jestem Maggie i też nie lubię paniowania, ale wiesz kultura jest bardzo ważna.
-Zgadzam się z tym - spojrzał mi w oczy, by po czasie, wrócić do śledzenia uroczystości.
***
Po uroczystości udałam się na lotnisko.Miałam bowiem lecieć do Wloch, bo tam z Roxy i Michelle,mamy wypocząć i nagrać naszą płytę.Oczywiście sprzęt, bo Janet nie może podróżować i dalej nie znosi Michelle.
Już jest trochę lepiej, rozmawiają ze sobą, nawet.Lecz wolimy, nie ryzykować.Zresztą ona ma Vince'a. A my we trzy jesteśmy samotne.Niby ja nie, ale co to za związek z Sixxem?Żaden. Nie można na niego liczyć, bo sam ma duże problemy ze sobą.
Gdy usiadłam na krzesełku w poczekalni, by poczekać 20 minut na mój samolot, zjawił się Nikki.
-A ty co tu robisz? - spytałam się zdziwiona i wstałam.
-Przyleciałem do ciebie - powiedział chwiejąc się, podszedł do mnie i zaczął mnie całować, odwzajemniłam.-Aha i jakby ktoś się pytal o mnie, to mnie nie widziałaś - szepnął mi do ucha i uciekł gdzieś.
Ja przez krótką chwilę stałam i patrzałam się w stronę, w którą poszedł Nikki.
-Przepraszam czy widziala pani, tego mężczyznę który szedł w tą stronę - spytał mnie, pewien, podejrzanie wyglądający, mężczyzna.
-Nie - odpowiedziałam, a on pobiegł w stronę łazienek.
A ja zdziwiona, popatrzałam w stronę okien i ujrzałam swoje odbicie.

When lights go down, I see no reason
For you to cry. We've been through this before
In every time, in every season,
God knows I've tried
So please don't ask for more.

Can't you see it in my eyes
This might be our last goodbye

Carrie, Carrie, things they change my friend
Carrie, Carrie, maybe we'll meet again somewhere again

I read your mind, with no intentions
Of being unkind, I wish I could explain
It all takes time, a whole lot of patience
If it's a crime, how come I feel no pain.

Can't you see it in my eyes
This might be our last goodbye




                                                                                                                                       
  
No i jest kolejny! A ja chciałabym powiedzieć, że w czerwcu będzie Sixx w Polsce! I najprawdopodobniej jadę :D. Rozumiecie zobaczę Sixxa ?! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz